Jesień przyszła, to i grzyby wystawiłam🍄


czyli jak z drutu, pnączy i odrobiny fantazji stworzyć zakątek z przymrużeniem oka

Pierwszy dzień jesieni. Dla jednych to czas na dynie i cynamonowe wypieki, dla innych – na koc, serial i kubek herbaty.
A dla mnie? To idealna okazja, żeby znów pogrzebać w gałęziach, drutach i pnączach, i wystawić w ogrodzie trochę… nazwijmy to ładnie: sztuki plenerowej. Bo jeśli już człowiek napoci się przy winobluszczu, drucie i wierzbie amerykańskiej, to przecież nie po to, żeby to wszystko leżało w piwnicy.

Wyciągnęłam więc moje własnoręcznie wykonane grzyby – piękne, dumne i zupełnie niejadalne – i ustawiłam je strategicznie w jednym z ogrodowych zakątków. Tuż przy różach i hibiskusie, które jeszcze udają, że lato się nie skończyło. Ale niech się nie łudzą – grzyby już stoją, a to oznacza jedno: jesień przyszła z przytupem.


I wiecie co? Te grzyby zrobiłam pięć lat temu. Przetrwały deszcze, śniegi, upały i przeglądy sąsiadów – a nadal wyglądają, jakby dopiero co wyszły spod moich rąk. Dowód na to, że z odrobiną wyobraźni i drutu można stworzyć coś naprawdę trwałego.

W centrum tej jesiennej sceny stoi dziewczynka z koszem wrzosów. Upleciona z winobluszczu, lekko pochylona – wygląda, jakby właśnie wróciła z wyprawy przez wrzosowisko. Obok niej chłopiec z koszyczkiem, a dalej – kobieta pod tarasem. Siedzi spokojnie z muchomorem w dłoni i rozmyśla. O czym? Może o życiu, a może o zupie grzybowej – kto wie. Ale wygląda, jakby wszystko doskonale rozumiała. Tuż obok niej dwa dumne muchomory, zupełnie jak z bajki.

Nie będę ukrywać – lubię te moje ogrodowe dziwactwa. Mają jedną niezaprzeczalną zaletę: nie trzeba ich podlewać, nie przekwitają i nie narzekają na pogodę. No i – z całym szacunkiem dla krasnali – są zdecydowanie bardziej klimatyczne.

Z roku na rok mój ogród coraz bardziej przypomina skrzyżowanie lasu, galerii sztuki i planu filmowego. I bardzo dobrze! Bo kto powiedział, że ogród musi być tylko estetyczny? Niech będzie też trochę bajkowy, trochę dziwny i całkowicie mój.

A te grzyby? Nie trzeba ich obierać, smażyć ani doprawiać. Wystarczy spojrzeć i się uśmiechnąć. Albo przysiąść z herbatą i poczuć, że jesień wcale nie musi być szara – może być z drutu, liści i szczypty wyobraźni.

Na zakończenie...😁

I tak oto mój ogród znów stał się sceną jesiennego spektaklu – z muchomorem w roli głównej i winobluszczową obsadą drugoplanową.

Czy to sztuka użytkowa? Może.
Czy instalacja plenerowa? Bardzo możliwe.
Czy mam z tego ogromną frajdę? Zdecydowanie!

Bo najważniejsze, że wszystko – te grzyby, postacie, kosze z wrzosem i cała ekipa pod tarasem – powstało z czystej radości tworzenia.
A jeśli ktoś się przy tym uśmiechnie, zainspiruje albo choć na chwilę zatrzyma – to znaczy, że było warto.

Zresztą… moje grzyby mają już pięć lat, a nadal wyglądają, jakby dopiero co wyszły spod rąk. Trwałość nieoczywista, ale prawdziwa – tak samo jak przyjemność, którą daje ich tworzenie.

A teraz zostawiam ich wszystkich w spokoju – niech siedzą, trzymają swoje muchomory i wyglądają ładnie.
A ja idę po herbatę. Z miodem. I może kawałek szarlotki. Bo przecież jesień też lubi dobrze zjeść.

Z pozdrowieniami,
Iwona – czarodziejka od patyków i pnączy 🍂🍄😉

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

🌾 Makówka z wierzby płaczącej — lekka jak koronka

Letnia opowieść spod wianka

Ręce, które uczą się od natury