Suknia z brzozy
Zdarzają się momenty, kiedy pomysł nie przychodzi z głowy, lecz z ciszy. Nie tej zwykłej, codziennej – ale głębokiej, jak poranna mgła, w której coś się ukrywa i jednocześnie odsłania. Nie planuję wtedy, nie szkicuję. Po prostu czuję, że czas coś stworzyć. Coś, co nie będzie tylko przedmiotem, ale śladem – obecności, wspomnienia, uczucia. Tak właśnie powstała suknia z brzozy – jedna z najpiękniejszych, a zarazem najtrudniejszych, jakie kiedykolwiek zrobiłam. Wszystko zaczęło się od stelaża. Zwykły drut wiązałkowy – szorstki, nieustępliwy. Formowałam go cierpliwie, centymetr po centymetrze, jakbym prowadziła rozmowę z czymś, co jeszcze nie miało kształtu, ale już miało duszę. Praca z drutem nie jest łagodna – po kilku godzinach mam dłonie brudne od rdzy, czasem pokaleczone, szorstkie od wysiłku. Ale to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie – to świadectwo, że jestem blisko tego, co tworzę. Że nie zostaję na powierzchni. Osobno powstawały kołnierz, mankiety, pas. Każdy miał swoją...