Moda z duszą - historia mojej sukni



Wieczór jakich wiele. Siedzimy z mężem na kanapie, telewizor cicho mruczy, a my bezwiednie wpatrzeni w ekran. Kolejna gala, kolejny czerwony dywan… choć tym razem – czarny. I nagle ona – gwiazda wieczoru. Zjawiskowa. Pewnym krokiem kroczy przed obiektywami aparatów w długiej, olśniewającej sukni.

I wtedy – jakby mnie piorun strzelił.

Pomysł pojawił się nagle, jakby znikąd, ale od razu wiedziałam, że to ten moment.
„A gdyby tak… wyczarować taką suknię? Swoją. Prawdziwą. Z serca.” – przemknęło mi przez głowę.

Nie wahałam się ani chwili. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do mojej pracowni. Za plecami usłyszałam tylko zdziwiony głos męża:

— Olaboga, co się dzieje?!

— Wszystko w porządku! — krzyknęłam przez ramię. — Mam wizję!
(A z wizjami się nie dyskutuje.)

W pracowni – jak zawsze – cisza. Mój świat. Mój azyl. Usiadłam. Zaczęłam szkicować w myślach. Z czego ją zrobić? Jak połączyć formę z naturą? Jak sprawić, żeby nie tylko wyglądała, ale też mówiła coś sobą?

Z minuty na minutę, jakby ktoś układał puzzle w mojej głowie, pojawiały się odpowiedzi. Kształt. Faktura. Kolor. Po godzinie miałam plan.

We wrześniu 2019 roku przystąpiłam do realizacji tego pomysłu i po kilku dniach – miałam suknię.



Nie uszyłam jej. Stworzyłam ją.

Z drutu wiązałkowego i pędów winobluszczu, które – powiedzmy – pozyskałam… dość nieoficjalnie, ale z szacunkiem dla natury. Pas? Ten wycięłam z kory brzozy – tej samej, która miała wylądować w piecu. Uratowałam ją w ostatniej chwili. Ktoś ratuje koty z drzew – ja ratuję drzewa z ognia.

I byłam z niej dumna. Jak z dzieła sztuki.

Ale nie wszystkim przypadła do gustu.


Pewnego dnia, znajoma – bez cienia skrępowania – mówi mi prosto w oczy:

— Wiesz co... Nie chciałam pisać tego publicznie, ale ten pas z brzozy? No nie pasuje. Brzydko wygląda. Trochę… sztucznie.

Zrobiło mi się dziwnie.

Nie dlatego, że potrzebuję pochwał – ale dlatego, że dla mnie to nie był po prostu pas. To była część większej opowieści. Fragment historii, który miał swoje znaczenie, swoje miejsce i swój sens.

Uśmiechnęłam się tylko lekko. Co miałam powiedzieć? Nie każdy przecież potrafi zobaczyć to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka.

I nie każdy musi widzieć piękno tam, gdzie ja je widzę.

I dobrze – bo gdyby wszyscy myśleli tak samo, świat byłby pełen jednakowych, plastikowych sukienek.
A ja wolę takie, które mają duszę. I trochę kory.

Prawdziwa wartość tkwi w tym, co autentyczne, niedoskonałe, ale stworzone z sercem.
Nie słuchajcie wszystkich – słuchajcie siebie.


Na koniec chciałabym z całego serca podziękować wszystkim za wsparcie i dobre słowa. Czuję się już trochę lepiej, a wkrótce zostanie wdrożone dodatkowe leczenie, które mam nadzieję przyniesie pozytywne zmiany. Dzięki Wam mam siłę i motywację, by iść dalej.

Pozdrawiam serdecznie, Iwona 🧑‍🌾 🩷 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

🌾 Makówka z wierzby płaczącej — lekka jak koronka

Letnia opowieść spod wianka

Ręce, które uczą się od natury