Gałęziowe przygody mistrzyni dekoracji 😁
To opowiadanie powstało pół żartem, pół serio – z miłości do drewna, gałęzi i tych wszystkich stworzeń, które w nich mieszkają. Czasem śmiesznie, czasem wzruszająco – jak to w życiu bywa.
Wszyscy dookoła wołają: „Ooo, mistrzyni dekoracji z gałęzi nadchodzi!” – a ja tylko się uśmiecham i udaję, że tak właśnie miało być. Ale niech mnie pień brzozy trzaśnie – czasem nawet ja nie wiem, co mi z tych gałęzi wyjdzie!
Weźmy takiego… krokodyla. Miał być dumny, groźny, z ogonem jak z filmu przyrodniczego. A wyszedł? Hm… no cóż. Bardziej przypominał zamyślonego jamnika po przejściach. I jeszcze tych gałęzi zabrakło! Pysk miał jakby niezdecydowany – czy chce być gadzi, czy raczej psi. Mój krokodyl idealnie nadawałby się do bajki – tylko nikt nie wiedziałby, jak się nazywa.
Albo pawie. W głowie – paw królewski! Rozłożysty, dumny, jak z pałacowego ogrodu. A wyszło… coś, co przypominało miotłę w depresji. Ech, brzoza brzozą, ale z pawiami trzeba ostrożnie. Teraz zrobiłabym je lepiej – wiem, gdzie dać więcej objętości, a gdzie gałązek ująć. Człowiek przecież uczy się całe życie – nawet z pawiem w tle.
A największy przebój? Świnia! Tak, tak – świnia! I to nie byle jaka – bo z witek wierzby płaczącej. Wykonana z takim rozmachem, że musiała się chwilę zastanowić, czy przypadkiem nie została stworzona na konkurs piękności wśród zwierząt. Z oczami wyciętymi z kory brzozy wygląda jak mała diva. Dzieci z sąsiedztwa od razu nadały jej imię: Świnka Wierzbianka. Mówią, że jest gotowa na przygody – pewnie takie, w których brudzi sobie różowy nosek w błocie albo bierze udział w zawodach najszybszych poruszających się po ogrodzie. Mimo że miała swój czas w ogrodzie, teraz przeprowadziła się na stryszek nad pracownią. Czeka tam na swoją kolejną wielką karierę. Może wkrótce stanie się gwiazdą filmu: „Świnka na strychu – powrót legendy”.
Ale najpiękniejsza scena wciąż jest w ogrodzie. Rzeźba mamy z dwójką dzieci – chłopcem i dziewczynką – tańczących w kółko graniaste, trzymając się za ręce. Zatrzymani w ruchu, jakby zaraz mieli się roześmiać, zakręcić jeszcze raz, tupnąć nogą. Kiedy wieje wiatr, liście drzew szeleszczą jak dziecięcy śmiech. A gdy słońce pada pod odpowiednim kątem, naprawdę wygląda, jakby żyli.
Ogród przez lata był moją zieloną galerią – pełną psów z patyków, kotów z guzikami i postaci, które jakby tylko czekały, aż odwrócisz wzrok, by zatańczyć dalej. Niektóre prace Matka Natura już sobie zabrała – z wdziękiem i bez pytania – ale inne trzymają się dzielnie. Może dlatego, że mają duszę.
Nie wiem, jak długo jeszcze będę mogła tworzyć. Choroba to podstępna rzecz – jak szkodnik, co podgryza od środka. Ale dopóki mam siłę, dopóty będę działać. Gałąź po gałęzi. Pomysł po pomyśle.
Bo kto powiedział, że drewno nie ma duszy?
Moje ma – tak długo, jak mam siłę je tworzyć.
Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich moich czytelników i fanów – to dzięki Wam gałęzie ożywają. Dziękuję, że jesteście. 🌿
Komentarze
Prześlij komentarz