Pantofelki z mojej pracowni — historia tworzenia z drutu i gałęzi



Kiedy lato powoli zbliża się do końca, a dni stają się delikatnie krótsze, w mojej pracowni budzi się szczególny czas. Wtedy to, jakby z czułością, sięgam po cienki drut wiązałkowy — ledwie milimetrowy, ale wystarczająco mocny, by tworzyć z niego coś wyjątkowego. Wśród drewna gałęzi brzozy, olchy, wierzby czy winobluszczu czuję jakby były to przyjaciele, którzy czekają na mnie, gotowi do wspólnego działania. Każda z tych gałęzi, każda nitka drutu opowiada swoją historię i ma swój wyjątkowy charakter. I tak zaczyna się proces, który z roku na rok, jak najpiękniejszy taniec, przynosi nowe pantofelki — stworzone z natury, pasji i wrażliwości.


Zanim zacznę, wstrzymuję na chwilę oddech. Dotykam drutu, jeszcze prostego, nieformowanego, ale pełnego możliwości. Czuję, jak czeka na moją decyzję, gotowy by przyjąć kształt, który mu nadam. Gałązki brzozy, wierzby, a czasem winobluszczu leżą obok mnie, pełne świeżości, pachnące jeszcze letnim słońcem, jakby zapraszały do wspólnej pracy. Każda z nich ma swoją opowieść, którą tylko ja mogę wydobyć z tych naturalnych materiałów.

Zaczynam od podeszwy, bo to ona stanowi fundament całego procesu — jak pierwszy krok w tańcu, który powinien być pewny, ale zarazem pełen lekkości. Delikatnie wyginam drut, jakbym rysowała kontur stopy — od pięty aż po miękki łuk jej przodu. Nie potrzebuję szablonów, bo kształt rodzi się w moich dłoniach, jakby sam się formował w odpowiedzi na to, co czuję. To jest moment, kiedy zaczynają pojawiać się pierwsze kontury, ale nie są jeszcze doskonałe — dopiero nadchodzi czas, by je doszlifować, nadać im pełnię.


W tym procesie ważna jest technika:
Przygotowuję drut, wyginam go z wyczuciem, formując podeszewkę, tak, by dobrze odwzorować kształt stopy. Następnie dołączam poprzeczne druty, by wzmocnić konstrukcję. W kolejnym etapie, przy pomocy mniejszych kawałków drutu, dodaję boki, które unoszą całość ku górze, tworząc miejsce na stopę. Następnie zaczynam formować górną część cholewki, która delikatnie obejmuje stopę, nie krępując jej, ale nadając jej subtelną przestronność.


Do pracy potrzebuję tylko kilku prostych narzędzi:
Oprócz drutu, w mojej pracowni niezbędne są szczypce, które pozwalają mi precyzyjnie wyginać drut, oraz obcążki, które pomagają równo przyciąć końcówki. Te dwa narzędzia stają się moimi niezawodnymi towarzyszami w tej małej twórczej podróży.


Potem przychodzi czas na gałązki — te cudowne kawałki natury, które już od samego początku mówią mi, jak chcą być użyte. Czasami wybieram wierzby płaczącej, której delikatne gałązki otulają formę, dając jej miękkość i płynność. Innym razem sięgam po gałęzie brzozy, które wnoszą w projekt świeżość i lekkość, nadając całości wyjątkowej przejrzystości. To, co wybiorę, zależy od tego, co w danym momencie mam pod ręką, ale każda z tych roślin ma swoją unikalną magię, która sprawia, że pantofelek staje się niepowtarzalny.
Gałązki staram się wpleść z delikatnością, jakby to były nici wspomnień. Plotę je wokół drucianej konstrukcji, starając się, by całość była lekka, ale trwała. Zwijam, poprawiam, dostosowuję — jakbym słuchała tego, co mówi mi sama natura. Pantofelki, które tworzę, nie lubią pośpiechu — one dojrzewają powoli, nieśpiesznie, jak dobrze opowiedziana historia.

W ciągu tych kilkunastu lat wykonałam całkiem sporą kolekcję pantofelków. Każdy z nich ma swoją duszę, swój charakter, a każdy kolejny zachwyca mnie tak samo, jak pierwszy, który wykonałam.
Pamiętam jeden szczególny moment, kiedy moja pracownia na chwilę stała się planem filmowym. Nakręcono wtedy film pokazujący, jak powstają te małe dzieła — z drutu i gałęzi. Był to wzruszający czas, pełen emocji i lekkiego stresu, bo ktoś dostrzegł tę magię, którą tworzę codziennie.
Ten film można obejrzeć na mojej stronie — to czuła opowieść o pasji, która rodzi się między drutem a gałązką, w ciszy mojej pracowni.


Z całej kolekcji kilka pantofelków szczególnie zapadło mi w pamięć. Najpiękniejsze z nich powstały z wierzby płaczącej i dzikiej róży. Wierzba nadała im miękkości, a ich linie stały się delikatne, jakby same chciały się ukłonić. Dzika róża była kropką nad „i” — jej zasuszone płatki przykleiłam klejem na gorąco, co dodało im subtelnej, niemal bajkowej nostalgii. Gdy na nie patrzę, mam wrażenie, że opowiadają jakąś cichą tajemnicę, którą tylko one potrafią wyjawić.

Nie tworzę tych pantofelków dla perfekcji — robię to dla radości, która przychodzi w momencie, gdy z prostych materiałów, z chwilą skupienia, zaczyna powstawać coś wyjątkowego. Każdy pantofelek jest inny, pełen własnej historii, niepowtarzalny, jak każdy z nas.
Jeśli kiedykolwiek poczujesz, że chcesz spróbować — nie wahaj się. Weź drut, znajdź gałązkę, zaparz herbatę i pozwól sobie na chwilę zatrzymania. Twój pierwszy pantofelek może być nieśmiały, może nieco przekorny, ale będzie Twój, a to sprawi, że stanie się wyjątkowy.

Zapraszam Cię do świata, w którym nie potrzeba wielkich narzędzi — tylko wrażliwości, cierpliwości i odrobiny serca, by stworzyć coś, co będzie miało duszę.

Pozdrawiam serdecznie, Iwona 🧑‍🌾 🩷 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

🌾 Makówka z wierzby płaczącej — lekka jak koronka

Letnia opowieść spod wianka

Ręce, które uczą się od natury