Ogród pełen cudów, czyli jak zmieścić las na 6 arach i nie zwariować
Gdyby ktoś zapytał, czy mam ogród – odpowiedziałabym, że mam. Ale gdyby zapytał, ile mam ogrodu na tym ogrodzie, to... zaczęłyby się schody.
Na mojej skromnej 6-arowej działeczce – tej samej, na której stoi jeszcze dom, wiata i pewnie kilka zapomnianych grabek – rośnie sobie kilkanaście świerków, mnóstwo bylin i jeszcze kilka drzew. Tak, dobrze czytasz. Ja też czasem stoję z kubkiem kawy w ręku, patrzę na to wszystko i myślę: „To się naprawdę tutaj zmieściło?!”
Z dekoracjami ogrodowymi nie przesadzam – uważam, że co za dużo, to… już przestaje wyglądać dobrze. Więc mam tyle ozdób, ile trzeba, żeby było ładnie, ale bez jarmarku bożonarodzeniowego w środku lata.
Są za to rzeźby – moje własne, zrobione z gałęzi – czasem abstrakcyjne, czasem przypominające ludzi, zawsze trochę z innego świata. Część z nich czuwa wśród świerków, inne odpoczywają na stryszku nad pracownią. Tam też leżą moje niedokończone projekty – czekają cierpliwie na swój moment, aż znów poczuję ten impuls, który każe po nie sięgnąć i dać im nowe życie. Czasem powstaje coś rustykalnego, czasem coś zupełnie dzikiego – jakby natura sama przez moje ręce przemówiła.
W tym roku jednak wena jakoś się ociąga. Czy to przez moją chorobę, czy może przez zwykłe, domowe lenistwo – nie wiem. Daję sobie jeszcze czas. Do jesieni. Może coś się wykiełkuje w głowie razem z ostatnimi liśćmi na świerkach.😁🌲🍁
Może nie mam planu, może nie mam weny, ale mam świerki, byliny i dziką nadzieję, że coś się samo zrobi. A jak nie – to przynajmniej mam wymówkę, żeby wiosną znowu coś przenieść, przesadzić, przekopać... albo po prostu przeleżeć z herbatą i powiedzieć: „tak miało być – to ogród naturalistyczny”.
A jeśli chodzi o kwiaty… rośnie ich tu mnóstwo – róż szczególnie. Każda z nich ma swój czas i swoje miejsce. Ale właśnie teraz zakwitła Red Leonardo da Vinci (Meiangele) – niezwykła róża, która wygląda jak obraz. Taka aksamitna, dostojna, intensywnie czerwona, jakby wymyślona przez romantyka i ogrodnika naraz. Trochę dama, trochę bohaterka francuskiego ogrodu, a jednak – jakimś cudem – idealnie pasuje do mojej dzikiej kompozycji ze świerków, bylin i gałęziowych rzeźb.
A tak przy okazji – jeśli kiedyś zobaczycie u mnie na zdjęciach trzydzieści koszy, piętnaście sukienek i całą armię dekoracji, nie martwcie się o moje zdrowie psychiczne ani o metraż działki. To nie tak, że wszystko to naraz upchnęłam między byliny. Zdjęcia są z różnych sezonów, pomysłów i chwil, kiedy wena faktycznie mnie odwiedziła. Chociaż… gdyby istniała garderoba ogrodowa z kolekcją „Wiosna–Lato–Jesień–Gałązka”, to pewnie bym się skusiła.
A na razie zostaje mi moja własna dżungla w wersji DIY – z filiżanką herbaty w jednej dłoni i pomysłem w zawieszeniu.
A na koniec – serdeczne pozdrowienia dla Was, kochani Czytelnicy.
Dziękuję, że zaglądacie do mojego zakątka – tego zielonego, trochę zakręconego świata, gdzie byliny rosną szybciej niż pomysły, a gałęzie potrafią stać się czymś więcej niż tylko materiałem.
Niech Wasze ogrody – te prawdziwe i te w sercu – też kwitną po swojemu. Nie idealnie, ale z charakterem. Bo przecież najpiękniej jest tam, gdzie rośnie trochę świerku, trochę marzeń i całe morze dobrej energii.
Pozdrawiam Was ciepło – z kubkiem herbaty w jednej dłoni i sekatorem (lub rzeźbiarskim marzeniem) w drugiej 🌿💚
Wasza ogrodowa czarodziejka od gałęzi, Iwona 🧑🌾🩷😁
To prawda ogród w sercu i wtedy ma się już wszystko.
OdpowiedzUsuńPięknie powiedziane. Taki ogród w sercu daje spokój, radość i siłę — bezcenne skarby, które naprawdę wystarczą.
UsuńPozdrawiam serdecznie.