Zapach tamtych wakacji
Czyli opowieść o Babci, dzieciństwie i świecie, którego już nie ma, ale który wciąż żyje w sercu
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Pakowałam do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy, bo jechałam na wakacje. Ale nie takie zwyczajne — jechałam do Babci.
Do miejsca, które pachniało chlebem, sianem i dziecięcą beztroską.
Jechałam starym, przegubowym autobusem, z siedzeniami obitymi dermą i charakterystycznym zapachem spalin, kurzu i… czegoś znajomego, co dziś wywołuje we mnie łzy wzruszenia. Autobus trząsł się na zakrętach, skrzypiał przy hamowaniu i zatrzymywał się na każdej wiejskiej stacyjce.
Po drodze mijaliśmy kilka wsi. Każda miała swój rytm i swoje życie: kobiety podlewały ogródki, dzieci biegały boso po trawie, psy drzemały w cieniu bram. Czas płynął inaczej — wolniej, spokojniej, ciszej. Ludzie w autobusie rozmawiali, dzielili się jabłkiem, opowiadali, kto dokąd jedzie i co słychać u sąsiadów. A ja siedziałam przy oknie i chłonęłam te obrazy, jakby miały zniknąć, gdy tylko zamknę oczy.
Wysiadłam na przystanku pod wielką lipą. Tam zawsze czekała Babcia Rozalia — z czułym uśmiechem i ramionami, które pachniały miłością. Wiedziała, że przyjadę. Zawsze wiedziała.
Dom Babci stał na górce — niewielkim wzgórzu, które wyglądało na ogromne, gdy miało się kilka lat. To właśnie tam, w cieniu lip i przy trzepocie motyli, zaczęłam się uczyć jeździć na rowerze. Jeździłam z górki, z szerokim uśmiechem na twarzy i rozwianymi włosami. Radość była ogromna — jadąc z górki, krzyczałam z całych sił, jakbym wołała do świata, że należę do niego na własnych zasadach. Moje okrzyki niosły się echem po okolicy, mieszając się z szumem drzew i śpiewem ptaków. Te chwile były magiczne, pełne lekkości i dziecięcej odwagi — pierwszy smak prawdziwej wolności, który pamiętam do dziś.
I wtedy zaczynało się prawdziwe lato.
Dom Babci był jak z bajki. Zbudowany ze słomy i gliny, z piecem chlebowym w przedsionku, gdzie co tydzień piekła chleb na zakwasie. Ten zapach... nie do opisania. Wypełniał każdy kąt domu, zostawał w ubraniach, we włosach, w duszy.
Na ścianach wisiały stare zdjęcia z wizerunkami Jezusa i Maryi oraz wyszywane makatki. W kącie stała maselnica — z niej Babcia robiła najpyszniejsze masełko, które rozsmarowywałam na jeszcze ciepłym chlebie. Gdybym dziś mogła, oddałabym wszystkie luksusy świata, by znów poczuć ten smak.
Na podwórku panowało życie. Kury grzebały w ziemi, kaczki chlapały się w balii, świnki ryły w kącie zagrody. Były też króliki, konik i — najważniejsza — krowa. Codziennie trzeba było ją wyprowadzić na pastwisko. Zazwyczaj robiliśmy to razem z chłopakami z sąsiedztwa — śmiejąc się, rozmawiając, czasem przekrzykując się dla samej radości bycia razem.
A potem — wiadomo — biegliśmy nad rzekę. Kąpaliśmy się w ubraniach albo w samych spodenkach. Nikt wtedy nie miał kolorowych strojów kąpielowych, ale nikt się tym nie przejmował. Liczyła się tylko frajda. Woda była zimna, rześka, a my czuliśmy się wolni, jakby świat nie miał końca.
Po kąpieli rozpalaliśmy ognisko. Pieczone ziemniaki, kiełbaski, a czasem nawet raki, które chłopcy wyławiali spod kamieni. Ja nigdy się ich nie odważyłam spróbować — czego dziś trochę żałuję. Może dlatego, że to smak, który odszedł razem z tamtym światem.
Przy ognisku opowiadaliśmy sobie straszne historie. Śmialiśmy się, ale w środku rosła we mnie gęsia skórka. Wieczorem chowałam się pod kołdrę aż po czubek nosa, słysząc każdy skrzypiący cień na podłodze.
Babcia była czuła, ale surowa. Gdy wracałam zbyt późno, czekała w progu. Nie krzyczała. Wystarczyło spojrzenie, westchnienie i te dwa słowa:
— Nieładnie, dziecko...
Wiedziałam, że się martwiła. I kochałam ją za to. Bezgranicznie.
W jej codziennych czynnościach było coś rytualnego. Pamiętam, jak myła włosy w balii, w deszczówce zbieranej do beczek. Stałam obok i patrzyłam z zachwytem, jak z mydlin wyłaniają się jej długie, siwe włosy, które potem pieczołowicie czesała i spinała w kok. To był jej czas. Jej chwila. Jej rytuał.
W domu nie było łazienki. Na podwórku stał stary, drewniany wychodek. Ale nikt się tym nie przejmował. To wszystko miało swój rytm i miejsce. Było częścią życia.
W ogrodzie — cud: malwy, lwie paszcze, astry, kosmosy, róże. Grządki z marchewką, sałatą, ogórkami, pietruszką. Wystarczyło przejść się między rzędami, by zerwać coś do chrupania. Na ścianie domu wspinały się winorośle — wystarczyło otworzyć okno, by zerwać kiść i włożyć ją prosto do ust.
Na strychu leżały ulęgałki — te małe, twarde gruszki, które dziś są już niemal zapomniane. Obok suszone śliwki, a na sznurkach wisiały zioła: dziurawiec, lawenda, rumianek… Każde miało swoje przeznaczenie. Babcia leczyła nimi wszystko. Mówiła, że mają w sobie moc. I ja jej wierzyłam.
Czasem wujek zabierał mnie na pole drabiniastym wozem. Siadałam na sianie, trzymając się mocno, a koń stukał rytmicznie kopytami po polnej drodze. Wiatr rozwiewał mi włosy, a ja czułam się, jakbym leciała. Jakby nic mnie nie ograniczało. Jakby cały świat był mój.
Ten świat odszedł. Nie wróci.
Ale nie zniknął.
Bo ja zabrałam go ze sobą.
Dziś, w moim ogrodzie — „U Iwonki w ogródku” — są stare balie, wiadra itd. To wszystko, co udało mi się uratować. Już nieużywane. Są wspomnieniem. Relikwiami. Ilekroć na nie patrzę, widzę Babcię, słyszę śmiech chłopców znad rzeki, czuję zapach ziół suszących się pod sufitem.
Dziś jestem już dorosła. Mam swoje wnuki. I kiedy patrzę, jak biegają po trawie, jak śmieją się bez powodu — widzę w nich tamtą małą dziewczynkę. Siebie.
Opowiadam im historie o Babci Rozalii. O chlebie z masłem. O ulęgałkach. O życiu, które było ciche, ale pełne treści.
Marzę, by choć odrobina tamtej prostoty przetrwała w ich sercach.
Bo to są wartości ponadczasowe.
Korzenie, które dają siłę.
Światło, które prowadzi.
Miłość, która nigdy nie umiera.
I jeśli dziś spłynie mi łza, to nie będzie to smutek.
To łza wdzięczności.
Za dzieciństwo.
Za Babcię.
Za to, że kiedyś… było tak pięknie.
Dziś jestem już na emeryturze. Czas zwolnił. Mam więcej chwil na wspomnienia, więcej ciszy, by wsłuchać się w serce. I choć wiele już widziałam, przeżyłam, doświadczyłam — wciąż najpiękniejszym darem mojego życia są moje wnuki.
Mam ich dziewięcioro.
Dziewięć par oczu, w których widzę odbicie siebie sprzed lat. Dziewięć małych światełek, które rozświetlają mój świat — dokładnie tak, jak kiedyś rozświetlała go moja Babcia Rozalia.
Kiedy patrzę, jak biegają po trawie, jak przytulają się do mnie bez powodu, jak słuchają opowieści o sianie, o piecu, o krowie, o balii z deszczówką — wiem, że przekazuję coś więcej niż wspomnienia.
Przekazuję korzenie.
Przekazuję dom, który nosi się w sercu.
Przekazuję prostotę, która daje siłę.
I mam jedno marzenie — by choć jedno z moich wnucząt, kiedyś, gdy mnie już nie będzie, zamknęło oczy i powiedziało:
„Pamiętam. Babcia opowiadała… I to było piękne."
Pozdrawiam serdecznie, Iwona 🧑🌾 🩷
Iwonko dziękuję,no bo ja nie wiem co powiedzieć,ja jeszcze raz dziękuję
OdpowiedzUsuńKochana, dziękuję Ci bardzo za te słowa! 💛 Cieszę się, że moje wspomnienia o babci poruszyły Ci serce. To dla mnie bardzo ważne. Ściskam Cię serdecznie! 🤗
UsuńPani Iwonko, bardzo dziękuję za te opowieści. Jest w nich również moje dzieciństwo, u Babci na wsi, ze zwierzętami, ogródkiem, drzewami i krzewami owocowym, z których w każdej chwili można było zerwać przepyszny owoc, wytrzeć o trawę lub na lewej stronie bluzki, bez konieczności mycia. Wspaniale wakacje u Babci z innymi dziećmi na podwórku od rana do wieczora z małymi przerwami na posiłek. Takie dzieciństwo to skarb, ja również czuje się wyróżniona, że mogłam doświadczyć takich wspaniałości. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo zdrowia. Jola Kola.
OdpowiedzUsuńPani Jolu, z ogromną radością przeczytałam Pani komentarz. To niezwykle wzruszające, jak wiele z nas nosi w sercu podobne wspomnienia — pachnące ogrodem, dziecięcą beztroską i ciepłem babcinego domu. Takie chwile zostają z nami na zawsze, jak małe skarby ukryte w pamięci. Dziękuję za podzielenie się swoją historią — to prawdziwa przyjemność móc odnaleźć w niej cząstkę siebie. Ściskam serdecznie i również życzę dużo zdrowia oraz wielu pięknych chwil na co dzień!
UsuńPrzeczytałam ze łzami w oczach, świat, którego już nie ma ale żyje w naszej pamięci. Mimo braku luksusu byliśmy tacy szczęśliwi. Teraz są inne czasy, tak mówią, ale dla nas tamte wcale nie były gorsze. Pani Iwonko, dziękuję za dobro.
OdpowiedzUsuńDziękuję za te piękne i wzruszające słowa. To prawda – choć tamten świat odszedł, wciąż żyje w naszych sercach. Cieszę się, że mogłam przywołać te wspomnienia. Ściskam serdecznie!
UsuńIwona
Czytam a łzy same lecą po moich policzkach
OdpowiedzUsuńTwoja babcia Rozalia to jak siostra bliźniaczka mojej Wiktorii
Wszystko prawie tak samo w każdym szczególe
Dziękuję za opowieść jakby z mojego dzieciństwa które przeżyłam na wsi 😔
Mam dwie wnuczki i mieszkamy daleko od siebie ale jak się widzimy opowiadam im też o moim dzieciństwie.
Opowieści nie ma końca są bardzo ciekawe i mają mnóstwo pytań.
To cudowne uczucie móc przekazać swoje wspomnienia dalej.
Dziękuję że jesteś
I coraz bardziej jestem oczarowana tym jak bardzo jesteśmy podobne we wspomnieniach z dzieciństwa 😏
Twoje słowa bardzo mnie poruszyły… Niesamowite, jak wiele nas łączy we wspomnieniach z dzieciństwa. Twoja Babcia Wiktoria musiała być wyjątkową osobą, skoro tak przypomina moją Rozalię. Cieszę się, że przekazujesz te historie swoim wnuczkom — to bezcenny dar. Dziękuję, że jesteś i dzielisz się tym, co bliskie sercu. Ściskam ciepło!
UsuńJesteśmy szczęściarami miałyśmy wspaniałe babcie i cudowne dzieciństwo ♥️♥️
UsuńPrzepięknie opisalas.Wzruszylam sie.Halina z Fb
OdpowiedzUsuń