2025: rok próby, miłości i siły
Kilka słów o chorobie, ogrodzie i ludziach, którzy byli obok
Rok 2025 zapisze się w moim życiu bardzo wyraźnie.
To był czas próby – cichej, długiej i wyczerpującej. Czas, w którym życie bez pytania kazało mi zwolnić, a ja musiałam nauczyć się patrzeć na wszystko inaczej.
Mój ogród… mój azyl, moja przestrzeń spokoju… chwilami nie wyglądał tak jak zawsze. Kalinę koralową zaatakowały mszyce, róże chorowały na plamistość. Patrzyłam na chore rośliny z ciężkim sercem, ale nie potrafiłam mieć do siebie pretensji. Zbyt często byłam w drodze do Zielonej Góry – na radioterapie, wlewy, kolejne badania. Zbyt często całe moje siły pochłaniało samo przetrwanie dnia.
A jednak były w ogrodzie momenty, które wzruszały mnie do łez. Posadzona ukochana petunia Conchita Grande Pink odwdzięczyła się z nawiązką – zwisała długimi kaskadami jak kwiatowy wodospad, jakby chciała mi wszystko wynagrodzić. Każdego dnia patrzyłam na nią z niedowierzaniem i wdzięcznością. Podobnie było z moją różową surfinią – bujna, pełna życia, pokazywała mi, że nawet po trudnym czasie można rozkwitnąć piękniej niż się spodziewamy. Te kwiaty stały się dla mnie cichym znakiem nadziei.
Były dni, kiedy nie miałam siły wstać z łóżka Najprostsze, zwyczajne czynności stawały się wyzwaniem. A gdy wreszcie przychodził moment lepszego samopoczucia, przytłaczała mnie ilość zaległych spraw – tak bardzo, że nie wiedziałam, od czego zacząć. Smutek często nie schodził z mojej twarzy i bywało, że zaglądał głęboko do serca.
I właśnie wtedy z całej siły doceniłam to, co najważniejsze.
Mam cudowną rodzinę. Ludzi, którzy byli obok – cierpliwie, cicho, bez ocen. Podnosili mnie, gdy się załamywałam, stawiali do pionu, kiedy sama nie miałam już siły stać. Choroba nowotworowa otworzyła mi oczy i bardzo wyraźnie pokazała, kto jest przy mnie naprawdę. Kto zostaje, gdy jest trudno. Kto nie pyta „dlaczego”, tylko mówi: „jestem”.
Kiedy tylko mogłam i kiedy ciało na to pozwalało, wracałam do tworzenia. Najwięcej było wianków – bo je kocham, ale też dlatego, że moje ręce potrzebowały rehabilitacji po uszkodzeniach nerwów spowodowanych chemią. Bardzo często to mój mąż namawiał mnie do pracy, szczególnie w chwilach, gdy byłam kompletnie załamana i nie chciało mi się nic. Dziś wiem, że to nie byłam „ja” – to była choroba. Podstępna, odbierająca radość, gasząca energię.
I czasem sama się sobie dziwię…
Że mimo tego wszystkiego znalazłam w sobie siłę, by wyjść do ogrodu. By robić aranżacje, tworzyć rzeźby z gałęzi, dotykać ziemi, roślin, natury. Ogród – nawet chory, nawet zaniedbany – nadal mnie leczył. Dawał chwilę ciszy, w której mogłam oddychać i zbierać myśli.
Zamykam ten rok z ogromną wdzięcznością.
Za ludzi, których mam obok. Za każdą dobrą chwilę. Za siłę, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Za to, że mimo wszystko nadal potrafię tworzyć, czuć i marzyć.
I bardzo, bardzo wierzę, że kolejny rok przyniesie mi więcej radości z ogrodu.
Więcej światła.
Pozdrawiam Was w ciszy i wdzięczności. Dbajcie o siebie 🌲🧑🌾
Piękny masz ogród!
OdpowiedzUsuńWażne jest teraz to, by ten nowy rok przyniósł same dobre dni, by cieszyć się każdą chwilą tak, by pozostawały tylko same dobre wspomnienia :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję bardzo za miłe słowa! 🌿 Bardzo pięknie to ujęłaś – oby ten nowy rok był pełen radosnych chwil i pięknych wspomnień dla nas wszystkich. Pozdrawiam serdecznie! 🙂
Usuń